Jeśli mam być pewna jednej rzeczy w życiu, to na pewno tego, że zawsze w moim domu będzie pies. I że zawsze zdecydowana większość będzie albo przygarnięta, albo adoptowana. Nie ma innej opcji. Uważam, że ludzie dalej są mało wyedukowani, dalej są mało empatyczni i dalej wyrządzają psom wielką krzywdę. Stąd pomysł na tę serię.
Na Wasze historie.
Na historie ludzi, którzy widzą coś więcej, czują coś więcej i jednak w jakimś stopniu, nawet w tym najmniejszym, działają i zmieniają ten świat. Rzucają trochę dobra i nadziei na te wszystkie straszne rzeczy, jakie się wokół nas dzieją.
Historia 1.
Byłam na spacerze z moim psem i chłopakiem. To było już prawie rok temu. Przechodziliśmy koło bardzo ruchliwej ulicy i właśnie tam rozpoczęła się nasza wspólna historia. Majo biegał między samochodami, aż w końcu po prostu wpadł pod koła. Przetrącony pobiegł do pobliskiego lasku i tam schował się w drzewach. Znalezienie go i przekonanie do siebie zajęło mi czterdzieści minut. Właśnie tyle potrzebował, aby podchodząc do mnie zdecydować, czy chce w panice ugryźć, czy wtulić się we mnie. Oczywiście moją przypadłością jest to, że jak coś się dzieje z psami, to w niedzielę. Nasz weterynarz nieczynny, kolejny spory kawałek drogi dalej, a my bez samochodu, bez drugiej smyczy, a mały pimpek nawet nie miał obroży. Przez kolejną godzinę panicznie szybko biegliśmy do weta ze zgredkiem na rękach. Jednak udało się! Rudzielec będzie żył, jest tylko poobijany, bez zarejestrowanego chipa i ogólnie w słabej kondycji. Decyzja nawet nie musiała zapadać, obydwoje wiedzieliśmy, że mały wraca z nami. Wtulony. Wtedy mój chłopak wymyślił mu imię i zostało - Majo. Nie umiał jeść z miski, chodzić na smyczy, długo bał się ręki, panikował przy każdej możliwej okazji. Był kłębkiem nerwów. Szukaliśmy mu domu przez 4 miesiące. Zostawiłam kilka ogłoszeń u weta i na przystankach, pytałam ludzi, zorganizowałam wydarzenie na fb. Nie znaleźliśmy poprzedniego właściciela, za to zgłosił się nowy. Nie planowałam kolejnego psa, ponieważ mój najstarszy ma problem z agresją. Z Panią rozmawiało się naprawdę miło, robiła świetne wrażenie, zgodziła się na utrzymywanie ze mną kontaktu, a nawet chciała, żebym pomogła jej szkolić Majo. Byłyśmy już umówione na odbiór, kiedy moje serduszko powiedziało NIE. Wylałam morze łez i mimo wielu przeciwieństw Majonez został z nami. Jest najwspanialszym małym pieskiem, jakiego poznałam, ma największe serce. Obecnie z wielką chęcią razem ze mną i moim Timeczkiem uczy się agility i szykuje się do debiutu :)
Historia 2.
Kiedyś miałam wilczura, piękny dorodny, długowłosy podpalany. Niestety nie była to doba cyfryzacji więc zdjęć, może parę mama gdzieś ma. Poznaliśmy się przypadkowo, ja spacerowałam z ciotka i mama po lesie, a on tam siedział krótka smyczą przywiązany do drzewa. Na pysku miał kaganiec.. Pierwsze mało nie rzucił się na mnie próbując pogryźć. Ale smycz go powstrzymała. Ten pies ewidentnie nienawidził dzieci, ale zabraliśmy go.. Po 3 dniach staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, a jak zdychał kilka lat później to jego głowę trzymałam na kolanach, a te jego piękne. Smutne oczka powoli się zamykały. Miałam 6 lat, do dziś pamiętam ten widok :(
H. G.
Historia 3.
Historia 3.
Mój brat w kwietniu wyrzucał śmieci późno wieczorem. Przyszedł do domu i mówi mamie, że za jej autem siedzi pies i warczy. Pomyślałam, że to agresywny pies, który błąkał się po okolicy i ugryzł już parę osób, zabrałam ze sobą metrowa łyżkę do butów i wyszłam z tata. On pierwszy podszedł do auta i owszem zobaczył warczącego psa, ale nie z agresji tylko strachu, bo się cały trząsł. Szybko odłożyłam "narzędzie obrony" i spokojnym głosem próbowałam go do siebie zawołać. Po 30 min udało się na tyle ze robił 1 krok w moją stronę, a później było już z górki. Zabrałam go do babci, bo mój pies nie toleruje innych psów. Na drugi dzień była wizyta u weterynarza poduszki łap w opłakanym stanie, liczne rany cięte na łapkach. Pies który powinien ważyć koło 30 kg waży niecałe 15 kg. A teraz po czterech miesiącach pracy nad nim, bo został oczywiście u nas nie boi się w końcu podniesionej ręki, uniesionego głosu, zaczyna się bawić, jak prawdziwy pies. A jeszcze młodziutki, bo ma koło dwóch lat.
J. W.